Więcej merytoryki, mniej polityki

8 min

Obserwując debatę dotyczącą rynku zbożowego mam nieodparte wrażenie, że idzie ona w złym kierunku, tj. politycznym, a nie merytorycznym. A dziś potrzebna jest przede wszystkim dyskusja merytoryczna, która pomoże we właściwym zdiagnozowaniu problemów i znalezieniu odpowiednich rozwiązań.

Niestety wciąż pojawia się szereg informacji, a w zasadzie dezinformacji, które mocno zaciemniają prawdziwy obraz sytuacji. Dlatego jako osoba z ponad 20-letnim doświadczeniem w branży zbożowej, a od 16 lat zajmująca się analizą tych rynków, czuję się kompetentny, aby przynajmniej spróbować naprowadzić dyskusję na właściwe tory.

I od razu zaznaczam, że poniższy tekst nie powstał w celu krytyki rolników (bo takie zarzuty zapewne się pojawią), lecz przede wszystkim w celu uświadomienia, gdzie leży problem. I nie występuję tutaj również jako obrońca firm skupowych/przetwórców, ale jako niezależny analityk, który na co dzień współpracuje zarówno z jednymi, jak i drugimi – z raportów firmy InfoGrain korzystają także gospodarstwa towarowe oraz grupy producenckie.

  • Czy Ukraina jest odpowiedzialna za spadki cen zbóż w Polsce?

Od wielu tygodni dominuje przekaz, że to zalew ukraińskich zbóż doprowadził do drastycznych spadków cen w Polsce. Już w poprzednim wpisie na moim blogu odnosiłem się do tych zarzutów, zwracając uwagę na fakt, że od połowy kwietnia 2023 roku Polska wprowadziła jednostronny zakaz importu pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika z Ukrainy (w chwili obecnej realizowany jest tylko tranzyt). A mimo to, od tego czasu, ceny zbóż w kraju spadły o 40%.

Cały czas pojawiają się informacje, że granice są nieszczelne, że zboża jadące w tranzycie zostają w kraju. Tyle, że poza spekulacjami nie potwierdzono żadnego przypadku takiego procederu. Nie widać tego także w oficjalnych statystykach. Pojawiają się także sygnały, że zboża tranzytowane na Litwę czy do Niemiec, wracają do Polski już jako towar unijny. Jednak i w tym przypadku brak dowodów. Poza tym, to nie ma sensu z ekonomicznego punktu widzenia.

  • Czy liberalizacja handlu z Ukrainą doprowadziła do zalewu Polski ukraińskimi zbożami?

Ten argument ma sens w odniesieniu do takich produktów jak mięso drobiowe, cukier, jaja czy owoce miękkie, gdzie przed wojną obowiązywały kontyngenty.

W przypadku zbóż przed wojną kontyngenty obowiązywały jedynie na pszenicę konsumpcyjną. Dla kukurydzy nie było kontyngentów na import spoza UE (w tym także z Ukrainy), a stawka celna wynosiła 0%. Cło na kukurydzę w UE jest tzw. cłem zmiennym, wyliczanym w oparciu o ceny amerykańskiej kukurydzy dostarczonej do holenderskich portów. Według tego mechanizmu, już od kilku lat stawka celna na importowaną do UE kukurydzę wynosi 0%.

W przypadku rzepaku nie ma ani ceł, ani kontyngentów, więc rzepak nie tylko z Ukrainy, lecz także z Australii czy Kanady może swobodnie wjeżdżać do UE.

Więc apelowanie o powrót do stanu sprzed wojny niewiele zmieni na rynku kukurydzy i rzepaku (to te produkty w największym stopniu wjeżdżają do UE). Z kolei wprowadzenie dodatkowych ceł musiałoby zostać poprzedzone długimi negocjacjami pomiędzy UE a Ukrainą.

  • Ile zbóż wjechało do Polski z Ukrainy?

Według danych z Krajowej Administracji Skarbowej od wybuchu wojny do momentu zamknięcia granicy, czyli do kwietnia 2023, do Polski wjechało ok. 3.4 mln ton zbóż oraz 800 tys. ton rzepaku. Niestety nie ma konkretnych danych, ile z tej ilości zostało reeksportowane, a ile zostało zagospodarowane w kraju. W mojej ocenie co najmniej 50% zbóż, które w tym czasie wjechało do Polski, zostało reeksportowane.

A największy import zbóż i rzepaku z Ukrainy miał miejsce w momencie, w którym w Polsce były najwyższe ceny. Po szczegóły odsyłam do wpisu na moim blogu z dnia 23 września 2023 roku. I nieprawdą są powielane przez media i polityków informacje, że firmy wolały kupować tańsze zboża z Ukrainy niż od polskiego rolnika. Doskonale pamiętam ten okres, w którym firmy miały problemy z pozyskaniem ziarna pod produkcję, bo rolnicy w Polsce ograniczyli sprzedaż, licząc na wyższe ceny, mimo iż już wtedy było wiadomo, że szczyty cenowe mamy za sobą.

Od 16 lat analizuję rynek krajowy i rynki światowe. Codziennie rozmawiam zarówno z firmami skupowymi, przetwórcami, jak i rolnikami. I nie przypominam sobie sytuacji, żeby jesienią 2022 roku, kiedy w Polsce były najwyższe ceny, firmy nie kupowały zbóż od polskich rolników.

Również dziś nie jestem w stanie zrozumieć wypowiedzi, zwłaszcza rolników z północnej Polski, że nie mogą sprzedać zbóż. Eksporterzy codziennie rozsyłają cenniki, jednak problemem jest zbyt niska cena, a nie brak miejsca w portach.

  • Czy Rosja faktycznie odpowiada za tak niskie ceny zbóż?

Ta informacja coraz częściej wybrzmiewa w mediach. Mowa o dumpingowych cenach czy destabilizowaniu rynków zbożowych na świecie przez rosyjskich eksporterów.

To zbytnie uproszczenie. Faktem jest, że obecnie rosyjska pszenica należy do najtańszych w światowym handlu (poziom 208 USD FOB). Jednak niekoniecznie należy to wiązać z dumpingiem.

Rosja miała dwa lata rekordowych zbiorów pszenicy, co przełożyło się na ogromną nadwyżkę zbóż. W bieżącym sezonie eksport rosyjskiej pszenicy szacowany jest na rekordowym poziomie 50-51 mln ton, z czego do końca lutego wyjechało 35.5 mln ton. To oznacza, że do upłynnienia w kolejnych czterech miesiącach wciąż pozostaje ok. 15 mln ton ziarna. Bardzo dużą nadwyżką dysponują także konkurenci, a popyt z Afryki i Bliskiego Wschodu jest ograniczony. Stąd wojna cenowa, którą obserwujemy w ostatnich tygodniach.

  • Czy Rosja wyeksportowała 12 mln ton zbóż do Polski?

Takie fake newsy zalały ostatnio media społecznościowe. Część z nich była kolportowana przez stronę ukraińską. Już wcześniej dementowałem te informacje, ale dla przypomnienia: w bieżącym sezonie, czyli od 1 lipca 2023 roku do UE wjechało tylko 1.1 mln ton rosyjskich zbóż (głównie pszenicy i kukurydzy), co stanowi zaledwie 3.5% łącznego importu. Import do Polski jest marginalny.

Trudno jednak zrozumieć, dlaczego dziś dyskutujemy o zamknięciu granicy z Ukrainą, a pozwalamy na wjazd nie tylko rosyjskich zbóż, lecz przede wszystkim rosyjskich nawozów. Co ciekawe, to Polska jest jednym z największych importerów rosyjskich nawozów w UE.

  • Co tak naprawdę doprowadziło do znaczących spadków cen zbóż?

Tą kwestię także poruszałem już w poprzednim wpisie na moim blogu. Problem leży w światowych bilansach, o czym wiadomo było już od kilku miesięcy. Takie informacje otrzymywali także moi klienci (również rolnicy), z rekomendacją sprzedaży, zwłaszcza zbóż paszowych.

Dziś mamy bardzo wysoką produkcję zbóż na świecie, za którą nie nadąża światowy popyt. I na to także zwracałem uwagę już po żniwach 2023 roku.

Największymi importerami zbóż są kraje z Afryki Północnej oraz Bliskiego Wschodu, które zmagają się z coraz większymi problemami gospodarczymi. Egipt, który jest największym importerem pszenicy, ma poważne problemy z pozyskaniem kredytów bankowych, przez co został zmuszony do finansowania się w firmach, od których kupuje pszenicę z tak odległymi terminami płatności jak 180 lub 270 dni.

Z drugiej strony mamy Rosję, Ukrainę, UE czy kraje z półkuli południowej (Argentyna, Australia), które próbują pozbyć się ogromnych nadwyżek pszenicy przed kolejnymi żniwami. Bardzo dużymi nadwyżkami kukurydzy dysponują Stany Zjednoczone, Ameryka Południowa czy Ukraina, które także szukają rynków zbytu.

Niskie ceny mocno dotykają rolników nie tylko w Polsce czy UE. Pojawia się coraz więcej raportów o bankructwach farmerów w Stanach Zjednoczonych czy nawet w Brazylii. Z obecnych cen z pewnością nie są zadowoleni farmerzy w Ukrainie czy Rosji, mimo iż w każdym z tych krajów koszty produkcji są niższe niż w UE.

  • Czy ukraińskie zboża faktycznie są tak złej jakości?

Ten wątek stale pojawia się w debacie. W sieci krążą filmy ze spleśniałą kukurydzą zalegającą w wagonach na granicy polsko-ukraińskiej. Szkoda, że autorzy nagrań nie informują, iż wagony stoją tam od długiego czasu, część nawet od kwietnia ubiegłego roku, kiedy wprowadzono zakaz importu. I takie ziarno nie trafi już do krajowych odbiorców.

Niestety, takie filmiki krążą nie tylko w krajowych, lecz także zagranicznych mediach (sam dostawałem zapytania od zagranicznych dziennikarzy z prośbą o komentarz). A Polska jest bardzo dużym eksporterem żywności, m.in. drobiu. Więc jeśli w świat idzie przekaz, że polskie kurczaki karmione są takim ziarnem, to należy się liczyć z możliwym ograniczeniem importu naszych produktów (z obawy o jakość). A to ostatnia rzecz, jakiej w tej chwili potrzebują rolnicy – aż 60% produkowanego w kraju mięsa drobiowego trafia na eksport, a branża drobiarska jest największym konsumentem pasz, a pośrednio zbóż.

Skąd zatem sugestie o gorszej jakości? Ukraińskie zboża, podobnie jak zboża importowane do UE z innych krajów, są chronione środkami ochrony roślin, które w UE zostały wycofane. I to jest zasadnicza różnica. Świat nie ma problemu z ukraińską pszenicą czy kukurydzą. Kupującym nie przeszkadza także amerykańska kukurydza czy soja modyfikowana genetycznie, która dominuje w światowym handlu. Należy więc zadać pytanie, czy aspekt zdrowotny był jedynym, który leżał u podstaw decydentów z Brukseli o wycofaniu środków ochrony roślin, skoro świat nie widzi w tym problemu?

Gdyby ukraińskie zboża faktycznie były tak złej jakości, to jak wytłumaczyć fakt, że nasz wschodni sąsiad jest w stanie eksportować rocznie aż 60 mln ton zbóż? Nawet Chiny, które mają najbardziej restrykcyjne normy jakościowe w imporcie, dopuściły ukraińską kukurydzę na swój rynek. Z krajów unijnych tylko Francja eksportuje swoją pszenicę do Chin.

Europa może produkować zboża w bardziej zrównoważony sposób. Problem w tym, że świat nie zapłaci za to premii, a w bieżącym sezonie UE ma nadwyżkę pszenicy na poziomie 36 mln ton. UE musi konkurować o popyt nie tylko z krajami regionu Morza Czarnego, lecz także z Argentyną, gdzie pszenica jest dziś tak samo tania jak w Rosji.

  • Pomoc w wyeksportowaniu nadwyżek zbóż.

Jednym z pomysłów premiera Tuska jest pomoc rządu, a może nawet KE w wyeksportowaniu nadwyżek zbóż w ramach pomocy do biednych krajów w Afryce.

Przede wszystkim trzeba ustalić o jakich nadwyżkach zbóż w ogóle mówimy. Bo problem z właściwą oceną krajowych nadwyżek pojawił się już w poprzednim sezonie. Wtedy ministerstwo mówiło o 10 mln ton na koniec czerwca 2023 roku. Dziś mowa o 9 mln ton na koniec czerwca 2024 roku. W mojej ocenie zarówno dane za poprzedni, jak i za obecny sezon są znacząco zawyżone, co nie oznacza, że nie będą one wyższe od standardowych – na koniec bieżącego sezonu przewiduję zapasy zbóż w Polsce na poziomie 5.1 mln ton, głównie pszenicy paszowej i kukurydzy, czyli surowców, na które trudno będzie znaleźć zbyt w eksporcie.

Wracając do pomysłu dopłat do eksportu, szanse na powodzenie takiej misji oceniam na bardzo małe. UE jest członkiem WTO, a takie działanie to narażenie się na skargi ze strony pozostałych członków tej organizacji, chociażby Stanów Zjednoczonych.

Poza tym, to nie państwa zajmują się eksportem, a firmy, które mają w tym doświadczenie. Jednak, aby zbudować odpowiednio duży program eksportowy, rolnicy muszą zacząć sprzedawać. Póki co, krajowe porty wykorzystują swoje moce w zaledwie 50-60% i nie są zasypane, tak jak niektórzy sugerują, ukraińskimi zbożami.

Już od dłuższego czasu zwracam uwagę na brak zarządzania ryzykiem w gospodarstwach rolnych. I dotyczy to nie tylko rolników w Polsce, lecz jak pokazuje obecna sytuacja, także w innych krajach. Ostatnie dwa lata dobitnie pokazały, jak ważna jest rzetelna analiza światowych bilansów, a przede wszystkim odpowiednie zarządzanie sprzedażą swoich płodów – nawet w bieżącym sezonie można było sprzedać zboża czy rzepak w znacznie wyższych stawkach, do czego zachęcałem już od ubiegłorocznych żniw.

Odpowiednie zarządzanie sprzedażą ma także duże znaczenie z logistycznego punktu widzenia. Dzięki ostatnim inwestycjom prywatnych firm, nasze porty zwiększyły przepustowość do 800-900 tys. ton zbóż miesięcznie, co w połączeniu z przewozem lądowym, teoretycznie zabezpiecza nasze możliwości eksportowe. Jednak do tego potrzebna jest sukcesywna sprzedaż przez 12 miesięcy w roku. W sytuacji, kiedy przez 8-9 miesięcy rolnicy wstrzymują się ze sprzedażą, eksporterzy mogą mieć poważne problemy z wysłaniem tak dużych nadwyżek za granicę w końcówce sezonu.

Czy problem niskich cen zbóż jest możliwy do rozwiązania?

To najważniejsze pytanie, jakie dziś zadają sobie nie tylko rolnicy, lecz także rządzący, którzy zrozumieli, że nie da się problemów rolników zamieść pod dywan, tak jak przez długi czas robiła to poprzednia ekipa.

Niestety, z czysto rynkowego punktu widzenia nie ma rozwiązania na tu i teraz, a zamknięcie granicy z Ukrainą może uspokoi protestujących rolników, ale z pewnością nie przyczyni się do wzrostów cen. Przecież poprzedni rząd zamknął granicę dla ukraińskich zbóż blisko rok temu, a ceny od tego czasu zniżkowały o 40%.

Trzeba to raz jeszcze jasno powiedzieć. Ceny zbóż w Polsce są pochodną cen na rynkach światowych. I tylko rynek światowy może pomóc w odwróceniu trendu. Czy jest na to szansa? Tylko w przypadku ponownej blokady portów czarnomorskich bądź realnego zagrożenia tegorocznych zbiorów zbóż na świecie, co negatywnie wpłynie na kształt światowego bilansu zbóż w nadchodzącym sezonie.

Wychodzi więc na to, że podobnie jak przed rokiem, skończy się na wypłatach rekompensat, które zapewne przyniosą chwilową ulgę rolnikom, jednak nie rozwiążą problemu. Co, jeśli po żniwach ceny pozostaną na obecnym (niskim poziomie)? Czy wtedy będą kolejne rekompensaty? Przecież to jest droga donikąd.

Potrzebne są rozwiązania systemowe, a przede wszystkim inwestycje w infrastrukturę kolejową (to w mojej ocenie najważniejsza kwestia), portową czy rozwój przetwórstwa. W tym ostatnim przypadku, kluczowe jest jednoczesne budowanie rynków zbytu za granicą, bo popyt wewnętrzny jest ograniczony.

Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Tomek
Tomek
1 miesiąc temu

Chciałbym zwrócić uwagę, jako ekonomista z wykształcenia, że zgadzam się z powyżej zaprezentowaną konkluzją, że nie ma szybkiego i łatwego sposobu rozwiązania powyższego problemu. Należy spojrzeć bardziej średnioterminowo i wydaje mi się, że należy ograniczyć produkcję, aby zlikwidować presję na obniżki cen (lub wręcz je podnieść). Być może propozycja ugorowania, zawarta w tzw. Zielonym Ładzie, jest właśnie odpowiedzią na zarysowane powyżej problemy? Ale oczywiście efekty nie będą natychmiastowe. Ekonomiści wiedzą, że czasem produkując mniej można zarobić więcej…

clair
clair
1 miesiąc temu

Nie jestem zwolennikiem odgórnego regulowania handlu, ale w tym przypadku mamy szereg elementów destabilizujących i zaburzających naturalne zachowania rynkowe. System produkcji roślinnej w całym łańcuchu produkcyjnym jest zachwiany. Gdyby rolnicy musieli regulować swoje należności w krótkich terminach, tak, jak każdy przedsiębiorca, który prowadzi działalność gospodarczą, musieliby zarządzać strumieniem swoich zapasów. Obecnie, większość gospodarstw jest w stanie zmagazynować swoje płody rolne, do tego dochodzą wydłużone terminy płatności, różnego rodzaju dopłaty i inne elementy wspierające bieżącą działalność, nie ma się co dziwić, że zapasy czekają aż cena na rynku osiągnie poziom, który będzie satysfakcjonował sprzedających. Obowiązek sprzedaży części wyprodukowanych płodów rolnych w regularnych interwałach czasowych zredukowałby obecny problem. Ryzyko biznesowe dot. zarządzania zapasami jest wpisane w każdą działalność produkcyjną, nie wyobrażam sobie by jakikolwiek zakład wytwórczy nie miał tego aspektu pod kontrolą i mógł sobie pozwolić na gromadzenie stoków gotowych produktów bez planu sprzedaży.
Ponadto, zgadzam się z wpisem Tomka, z pewnych, logicznych względów odłogowanie ziemi ma swoje uzasadnienie.

Jason
Jason
1 miesiąc temu

Bardzo dobra logiczna argumentacja, opisująca dzisiejszy rynek i sytuację w Polsce. Dziękuję Mirosław za kolejną świetną publikacje.

do góry